8
Andrzej Bohdanowicz (ur. 1932, zm. 2021), sybirak, jeden z najsłynniejszych warszawskich pokerzystów okresu PRL-u. Pochodził z rodziny ziemiańskiej z Wileńszczyzny, mieli spore posiadłości przy granicy II RP ze Związkiem Sowieckiem. Latem 1939 r. jego mama wyjechała do Rabki Zdroju na kurację. Tuż przed wybuchem wojny pojechał do niej w odwiedziny ojciec, a mały Andrzej Bohdanowicz został pod opieką babci w rodzinnym pałacu na Wileńszczyźnie. Po wybuchu wojny i podziale Polski między III Rzeszę oraz Związek Sowiecki, rodzice nie byli w stanie wrócić do domu. Wynajęli przemytnika, który miał przywieźć Andrzeja Bohdanowicza do Warszawy, do nich. Spóźnił się o dwie godziny – mały Andrzej z babcią został wywieziony przez NKWD na stację Dołhinów, a stamtąd pojechali bydlęcymi wagonami na Syberię. Babcia opiekowała się chłopcem, jednak już pierwszej zimy zachorowała na zapalenie płuc. Była w szpitalu, oddawała swoje porcje żywnościowe wnukowi. Niebawem zmarła i zaledwie 9-latek musiał sobie radzić sam. Utrzymywał się początkowo z polowań na susły, po Układzie Sikorski-Majski trafił do polskiego sierocińca, przez jakiś czas mieszkał też u Rosjanki, której 14 synów walczyło z Niemcami, a ten piętnasty został w domu i był niczym starszy brat dla polskiego chłopca. W tym czasie Andrzej Bohdanowicz imał się różnych zajęć, aby zdobyć jakieś jedzenie. Potrafił wskoczyć w biegu do pociągu i wysypać z niego węgiel, potem trzeba było jeszcze walczyć z innymi chłopcami o ten leżący przy torach węgiel. Można go było po wszystkim wymienić na jedzenie. Kiedy wreszcie w 1946 r. wrócili do Polski, ludzie na pierwszej stacji za Bugiem całowali ziemię. Natomiast uwagę 14-letniego Andrzeja Bohdanowicza przykuł napis na najbliższym budynku: „Rano kasza, wieczór kluski, Polska nasza, rząd ruski”. Dopiero po czasie zrozumiał jego sens. W nowej Polsce spotkał się z ojcem. Matka niestety już nie żyła – zmarła w wieku 35 lat na serce.
Dodano: , wyświetleń 1819